Wojciech LewandowskiTeneryfa
Na Teneryfę wyruszyliśmy jak do krainy, w której drogi same wybierają podróżnika. Road trip wiódł nas serpentynami, gdzie chmury tańczyły tuż nad maską samochodu, a wulkaniczne skały szeptały historie starsze niż pamięć wyspy. Na szczycie Pico Teide, tam gdzie powietrze staje się lekkie jak zaklęcie, czas przestawał płynąć — jakby ktoś zamknął go w butelce z pyłem gwiazd.
Między jednym a drugim zakrętem zatrzymywaliśmy się, by posadzić młode drzewka w glebie gorącej od południowego słońca — jakbyśmy dopisywali własny rozdział do żywej księgi wyspy. A nocami, gdy fale rozświetlał księżyc, miasto otwierało swoje bramy. Imprezy pulsowały energią przypominającą rytm oceanu, a morze szeptało nam, że każda wyprawa ma swoją magię, jeśli tylko jesteśmy gotowi ją usłyszeć.

